Jedwabnym Szlakiem – relacja z wyprawy cz. 3

Kolejny poranek z żarem lejącym się z nieba wygania nas z namiotów ok 6:30. Kawa,  śniadanie i ruszamy dalej. Do Karagandy nie dojeżdżamy. Jakieś 200 km przed robimy zwrot na południe kierując się w stronę jednej z głównych dróg Kazachstanu łączącej dwie stolice – Astanę i Ałmatę.

IM DALEJ NA POŁUDNIE TYM WIĘCEJ WIELBŁĄDÓW PRZY DROGACH
TRAWIASTY STEP USTĘPUJE MIEJSCA TERENOM PUSTYNNYM

Po drodze Toyota 100 zaczyna wariować. Co 1-2 km silnik gaśnie. Trzeba odczekać minutę, uruchomić i przejechać kolejne 2 km. Jako, że jesteśmy w środku kazachskiego pustkowia to sytuacja staje się bardzo frustrująca. Dodatkowo to bardzo spowalnia naszą podróż. Po kilku godzinach szarpaniny w koszmarnym upale udaje nam się dotrzeć do drogi, która była naszym celem. Niestety interwały działania silnika ulegają radykalnemu skróceniu i właściwie więcej czasu stoimy niż jedziemy. Do cywilizacji w ten sposób dojechać rady nie damy. Zapada decyzja żeby spróbować wymienić filtr paliwa. Niestety chwilę radości z działającego silnika dość szybko przerywa kolejna chwila ciszy pod maską. Chciał nie chciał Toyotę bierzemy na sznurek i jedziemy do miejscowości Balchasz gdzie mamy nadzieję znaleźć serwis Toyoty. Po raz kolejny pomogli nam przyjaciele z Uralska. Dostajemy od nich namiary na serwis w Balhaszu i po kilku godzinach na sznurku Toyota trafia na stół operacyjny. Dzielimy się na dwie grupy. Ci wolni od usterek jadą szukać noclegu nad jeziorem a toyociarze zostają z autem w warsztacie. Przemiła międzynarodowa ekipa warsztatu – Biesłan, właściciel z Czeczeni, Sasza mechanik z Rosji i kilku lokalnych „kibiców” stają na głowie żeby zdiagnozować usterkę.

SĄ TACY KTÓRZY PRACUJĄ I TACY KTÓRZY KIBICUJĄ …..
BIESŁAN I SASZA WALCZĄ Z TOYOTĄ

Mimo, że towarzystwo to już sami muzułmanie doskonale nam się rozmawia. Omawiamy tematy terroryzmu i kilka innych problemów trapiących współczesny świat. Częstujemy naszych gospodarzy arbuzem kupionym gdzieś po drodze. Nam się wydawał doskonały ale oni stwierdzają, że to jakiś „marketowy produkt” i zaraz przywożą prawdziwego arbuza i na dokładkę kilka melonów. Okazuje się, że jesteśmy w rejonie gdzie uprawa arbuzów jest bardzo popularna i można go kupić praktycznie prosto z pola. Smak „prawdziwych” arbuzów i melonów jest nieporównywalny z niczym co do tej pory jedliśmy – PYCHA!!!!

NOCNA DEGUSTACJA ARBUZÓW

W końcu udaje się ustalić przyczynę awarii, to elektrozawór w pompie wtryskowej. Niestety warsztat nie posiada takiej części. Mimo że na drogach widać setki Toyot LC w różnych wersjach i odmianach od najstarszych do najnowszych to dominują wersje z silnikiem benzynowym. Części do diesla dostępne są w ASO na zamówienie. Czas oczekiwania kilka dni. Na takie opóźnienie pozwolić sobie nie możemy. Zaczyna się nerwowe poszukiwanie rozwiązania problemu.

W tej 200 tys. miejscowości jeździ tylko jedna Toyota 100 z silnikiem diesla a jej właścicielem jest znajomy Biesłana. Pan posiada zapasową pompę wtryskową, z której pozyskujemy brakującą część. Pan nie chce pieniędzy chociaż taki zawór to w Kazachstanie koszt ok 200$. Prosi tylko żeby zabrać kolejną pompę, tym razem uszkodzoną i spróbować zregenerować w Polsce. Co za ludzie! Nie dość, że oddał za darmo dość wartościową część to jeszcze oddał całą pompę! A przecież to mogło być nasze pierwsze i ostatnie spotkanie. Tak czy siak około północy samochód jest zreanimowany i możemy dołączyć do reszty ekipy, która znalazła nocleg nad samym jeziorem.

Serdecznie dziękujemy za pomoc. Chcemy zapłacić za wielogodzinne grzebanie w samochodzie i znowu szok. Biesłan nie chce słyszeć o pieniądzach. Sugeruję, że może damy coś jego mechanikowi Saszy (ściągniętemu specjalnie w nocy z domu). Ten po bez mała siłowych argumentach przyjmuje 50 $. Mimo późnej pory Biesłan pilotuje nas do miejsca noclegu (30 km w jedną stronę) poświęcając kolejne 2 godziny, które mógłby spędzić z rodziną. Jest pierwsza w nocy… Setoszka jak lokalnie nazywają taki model LC działa już bez zarzutu. Po dniu pełnym emocji padamy jak muchy.

Pobudka, kawa, śniadanie i podziwianie widoków. Jezioro Bałchasz jest tak wielkie, że wygląda jak morze. Trafiliśmy do lokalnego kurortu, a że jest to środek wakacji plaże przypominają te z polskiego „Władka” w szczycie sezonu. Przed nami kawał drogi więc szybkie pakowanie i w drogę. Kierunek Ałmaty a dalej granica Kirgistanu. Droga asfaltowa w przyzwoitym standardzie pozwala jechać szybciej. Upał koszmarny, 42 C.

CHWILA OCHŁODY PODCZAS DROGI

Wieczorem docieramy w okolicę jeziora Kapsza Gaj gdzie chcemy zanocować.
Znajdujemy spokojną zatoczkę z piaszczystą plażą. Spora część ekipy korzystając z takich okoliczności przyrody pławi się w wodzie popijając zimne piwko. Co za frajda po całodziennym skwarze!
Jakież było nasze zdziwienie rano kiedy spokojna plaża zamieniła się w wojskowy poligon! Około 6 rano budzą nas podjeżdżające samochody . Z wojskowym „fasonem” podjechały 4 wojskowe defy (pierwszy raz widzimy LR od wyjazdu z Polski) kilka kamazów i sporo wojska. Po zasięgnięciu języka u oficerów dowiadujemy się, że będą ćwiczyli skoki spadochronowe do jeziora i … że nasza obecność w ogóle im nie przeszkadza :). Przy porannej kawie i śniadaniu podziwiamy kazachskich komandosów lądujących małymi grupami na środku jeziora.

WOJSKOWE DEFY
KAZACHSCY KOMANDOSI…..
….W DRODZE DO JEZIORA

W miłym towarzystwie czas leci szybko i zanim się zorientowaliśmy jest już 9. Musimy startować!

MY I KAZACHSKIE WOJSKO NA JEDNEJ PLAŻY

Kolejny słoneczny i upalny (47C) dzień jazdy. Plan na dziś to dojazd do naskalnych buddyjskich rysunków nad rzeką Ill oraz rezerwat Ałtynemel. Sprawnie docieramy do pierwszej z zaplanowanych tego dnia atrakcji. Upał koszmarny … Krystalicznie czysta woda w rzece w taką pogodę jest jak zbawienie. Mimo bardzo mocnego nurtu wszyscy w pełnym umundurowaniu wskakujemy do wody. Przy tej temperaturze za kilka minut wszystko wyschnie na pieprz.

WIDOK NA DOLINĘ RZEKI ILL

Do Ałtynemel docieramy za późno. Park jest już zamknięty. Po krótkiej naradzie decydujemy jechać dalej. Rezygnujemy z wjazdu do Ałmaty i kierujemy się bezpośrednio do małego przejścia granicznego z Kirgistanem. Zaczynają się poważne góry – Tien Szan. Wieczorem znajdujemy nocleg na prawie 1700 m npm. Wysokość powoduje, że jest trochę chłodniej. Spędzamy miły wieczór przy kolejnym azjatyckim destylacie.
Kolejny raz budzi nas żar lejący się z nieba. Jest około 40C. Ruszamy w kierunku Kanionu Szaryńskiego, który powstał w wyniku trzęsienia ziemi. Jest nazywany miniaturą słynnego Wielkiego Kanionu. Skala nie ta ale robi naprawdę duże wrażenie. Stromym i trudnym zjazdem docieramy na dno kanionu.

WJAZD DO KANIONU

Jest baaaardzo ciepło – na dnie kanionu 50C. Jak na razie to rekord temperatury podczas naszego wyjazdu. Po drodze musimy przecisnąć się przez tzw ucho igielne, miejsce gdzie na drogę zwaliły się ogromne głazy.

„UCHO IGIELNE

Samochody mieszczą się w nim dosłownie na styk. Nie obyło się bez lekkich przytarć bagażnikami dachowymi. Kilka kilometrów i docieramy do końca kanionu, który przy tej temperaturze śmiało można nazwać opiekaczem. Płynie tu cudownie chłodna górska rzeka. Odpoczynek zaczynamy od schłodzenia w jej nurcie lekko przegrzanych organizmów.

CHWILA OCHŁODY

Nad rzeką zbudowano sympatyczną turbazę, w której spotykamy rowerzystki z Polski wracające z Pamiru – celu naszej wyprawy. Dziewczyny opowiadają o swoich wrażeniach i przygodach. Ogromny szacunek dla Nich!

WJAZD DO TURBAZY W KANIONIE SZSRYŃSKIM

W fajnym towarzystwie i w cieniu czas mija szybko. My niestety mamy jeszcze sporo kilometrów do przejechania tego dnia. Życzymy dziewczynom spokojnej podróży i ruszamy w górę kanionu i dalej w kierunku jeziora Kaindy, do którego docieramy ok godz. 20. Jezioro powstało na skutek osunięcia się zbocza góry i słynie z pięknych widoków.
Turbaza wokół jeziora oferuje noclegi w jurtach, konne przejażdżki i przewodników. Dzisiejszy nocleg mamy w górach 1800 m npm. Wyraźnie niższa temperatura, „tylko” 21C daje szansę na odrobinę odpoczynku od upału, który towarzyszy nam od wielu dni. Przy odrobinie lokalnego destylatu na dobry sen decydujemy, że kolejny dzień zaczniemy od spaceru nad jezioro. Zmęczeni długą jazdą w upale szybko „odpadamy” do namiotów.

WIDOK Z NASZEGO NOCLEGU NA TURBAZĘ NAD JEZIOREM KAINDY

Wstajemy wcześnie, długa droga i granica przed nami a chcemy jeszcze zrobić sesję zdjęciową jeziora. Po półgodzinnym spacerze naszym oczom ukazuje się niesamowity widok. Jezioro znajduje się w ciasnym górskim kotle otoczone ze wszystkich stron stromymi stokami. Z tafli jeziora wyrasta las drzew. Wszystko razem tworzy niesamowity, bajkowy widok.

JEZIORO KAINDY

Wracamy do samochodów i ruszamy. Można powiedzieć że mamy chłodny dzień – tylko 27C. Dziś chcemy przekroczyć kazachsko-kirgiską granicę. Ok 16.30 docieramy do przejścia granicznego i po sprawnej odprawie witamy Kirgistan. Pierwsze miasto gdzie możemy zrobić wymianę pieniędzy to Karakol. Tam też się kierujemy. Na granicy ktoś poleca nam restaurację słynącą z dobrej kuchni więc mamy plan sprawnie ogarnąć tematy finansowe i po wielu dniach życia w stepie odetchnąć w cywilizacyjnych luksusach.

C.D.N…….